Wakacje nad morzem były naszą rodzinną coroczną tradycją. Dzisiaj prawdopodobnie zapytalibyście: Nad jakim morzem? Jednak 20 lat temu nawet do głowy nie przyszłoby mi, że mogę spędzić wakacje nad morzem innym niż Bałtyk… od jego południowej strony ma się rozumieć…
A jeśli wakacje, morze i luzik, to i smakołyki typowe dla polskich nadmorskich terenów… w naszym przypadku wegetariańskie smakołyki… Były to gofry z bitą śmietaną i owocami, później racuchy z jagodami, by po rezygnacji z cukru i nabiału przeobrazić się w paluchy z makiem! Naprawdę zaliczaliśmy je do smakołyków wakacyjnych!Dzieciaki uwielbiały poranne wędrówki do piekarni, by zdobyć świeżutkie, pachnące, mięciutkie pieczywo pszenne zwinięte w formę warkoczy obficie posypane makiem.
Z upływem czasu związanym ze zmianą celów wakacyjnych wyjazdów, zapomniałam o paluchach zupełnie, aż do dnia, gdy poprosiwszy córcię o degustację nowego wypieku z gofrownicy usłyszałam: Pyszne! Zupełnie jak paluchy nad morzem!… Buuuu…. a miały być gofry o smaku chałwy… Ale chwileczkę!… Hmmmm… Wróć!… Grunt to patrzeć z dobrej perspektywy (uczę się podejścia pozytywnego… ;-)) – skoro córcia z radością wspomina nadmorskie wakacje, znaczy, że jej rodzinnie fajnie było. Poczułam się więc spełniona jako mama (choć jako kucharka jeszcze szukam tej mojej chałwy…). Wyraz rozanielenia na twarzy latorośli był ewidentnym dowodem jej zupełnej szczerości, a nie politycznej poprawności mającej zagwarantować stały napływ świeżego domowego jedzenia z nadzieją, że następne będzie lepsze… W sumie, przecież wypiek smakował, więc drobiazg, że nie tak miał smakować, nie powinien psuć mi samopoczucia jako kucharki eksperymentatorki… Refleksyjny nastrój napłynął obficie: dzieci mają radosne wspomnienia z czasów, gdy szukaliśmy czegoś, co spełniałoby kryteria względnie zdrowego pokarmu czyli zadanie iście detektywistyczne 20 lat temu 😉 Nie, żeby były fanami Joe Alexa. Co najwyżej przygód Janeczki i Pawełka, Tereski i Okrętki według Joanny Chmielewskiej. Jednak na tropienie jadalnych produktów się to zamiłowanie nie przekładało… Na półkach sklepowych zaś były głównie puszki z pasztetami, konserwy mięsne i w każdym słoiku warzywnych gotowców dodatek tłuszczu a czasem skórek z najróżniejszych zwierząt. Dodatkowo dżemy z oszałamiającą ilością cukru i zero, ZERO, 0! roślinnych zastępników mleka. O tofu nie wspomnę… Zostawały płatki, świeże owoce, świeże warzywa (teraz to byłby full wypas), wąchanie, oglądanie z każdej strony chlebów, żeby znaleźć pełną mąkę zamiast karmelu (zazwyczaj znajdował się jakiś gliniasty, ale dobry), no i paluchy… 😀 Dzieci były uszczęśliwione, my z mężem również.
Zakupy żywnościowe były stosunkowo tanie i wracało się zawsze z sylwetką o rozmiar zgrabniejszą (nie z powodu wytopienia tłuszczu w czasie kąpieli słonecznych). Wegetarianie stają się ludźmi niezwykle elastycznymi w kwestii różnorodności i obfitości/skromności pożywienia… A ludzie mówią, że ograniczenia dietetyczne wywołują frustracje, poczucie odrzucenia,… i inne dziwaczne rzeczy… Przecież życie to nie samo jedzenie! Już nie wspomnę o wzniosłych słowach Jezusa z Nazaretu: Nie samym chlebem człowiek żyje, ale każdym słowem pochodzącym z ust Bożych, bo tego ani ja ani moje maluchy jeszcze nie rozumieliśmy zbyt dobrze, ale zabawę, chlapanie wodą i włóczęgi po plaży udając rozbitków, zagubionych wędrowców, piratów i przeróżne inne postaci mniej lub bardziej. To historyczne rozumieliśmy i praktykowaliśmy w całej pełni. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam córcię wlokącą uparcie ze sobą metrową dechę wyrzuconą przez morze na piach. Targała ją kilka kilometrów pokonując dzielnie rowy, górki, strumyki (bardzo lubiliśmy chodzenie brzegiem morza niezależnie od pogody). Na każdą przeszkodę znajdowała sposób. Najbardziej byłam ciekawa, jak poradzi sobie z pokonaniem wydmy razem ze swoją drewnianą zdobyczą… Cóż, przyjrzała się rozmiarom (przyjrzała się córcia, nie drewniana zdobycz… i rozmiarom obu, czyli i wydmy, i dechy), widziała, skaczącego brata (że wysoko) więc: zamach, rzut drewnem i dopiero za dechą skoczyła nasza bohaterska córa. Potem decha znów pod pachę i wlokły się razem dalej. Musiały się wlec, bo decha była prawie tak wysoka jak córcia. Prawie siostry… (???)… To miało być nudne życie (bo bez rybki) nad morzem??? Serio??? Rybka na talerzu miałaby zmienić prażenie na ręczniku w idyllę wakacyjną? Nam wystarczyły do idylli paluchy z makiem. Dzisiaj, gdy nas rozrzewnienie ogarnia, zmieniamy sobie popołudnie w idyllę piekąc gofry o smaku paluchów z makiem… …ff…m czyli WSPOMNIENIE nadmorskich PALUCHÓW Z MAKIEM4 pełnowymiarowe lub 6 mniejszych o fantazyjnych kształtach 😉 3 czubate łyżki mąki z ciecierzycy40 g czyli niepełne ½ szklanki płatków owsianych (użyłam bezglutenowych jumbo)szczypta soli3 daktyle Medjool2 łyżki gęstej tahini (użyłam domowej roboty)1 szklanka wody3 łyżki chia Zblendować dokładnie tahini, płatki, mąkę, sól i daktyle z wodą.Dodać chia i pulsacyjnie zmiksować do delikatnego rozdrobnienia nasion.Odstawić na 15 – 45 minut.Wylewać porcje do nagrzanej gofrownicy i piec przez 10 minut. dla 6 gofrów: 1 sztuka: 1.3 ww 0.7 wbt 136 kcal 2.8 g błonnikadla 4 gofrów: 1 sztuka: 2 ww 1.1 wbt 200 kcal 4 g błonnika Moja gofrownica do gofrów belgijskich ma dość niską moc 1000 W a robi dość grube gofry. Przy cieńszych i większej mocy wystarczy 8 minut.
Paluchy nad morzem najczęściej jadaliśmy w drodze z piekarni do namiotu bez żadnych dodatków. Te gofry również wyśmienicie smakują absolutnie same, samiuteńkie. Są wilgotne, na początku chrupiące z zewnątrz, później robią się mięciutkie a malutkie drobiny chia doskonale przypominają ziarenka maku wiążąc jednocześnie ciasto. Gofry jak paluchy z chia jak z makiem… ff czyli fajny fake…
Bez dodatku proszku do pieczenia i drożdży gofry są pięknie wyrośnięte dzięki tahini i mące z ciecierzycy. Uwaga dla bezglutenowców: mąka z ciecierzycy bywazanieczyszczona glutenem. Bezpieczniej jest znaleźć mąkę gluten free czyli z przekreślonym kłoskiem – znakiem produktu czysto bezglutenowego. źródło:http://swojskozfasolka.blogspot.hu